Daj mi, Panie, już natchnienie
Bym zgubiła wnet łaknienie
Co mnie trudzi i już nudzi
Bo tak dłużej być nie może
Ciągle gorzej, tylko gorzej!
Sama sobie nie dam rady
Ciebie proszę o poradę
Jak mam zgładzić mój apetyt?
Czy go zabić mam, niestety
Raz na zawsze? I jak? Proszę…
Chciej wysłuchać mnie, to wnoszę
I o pomoc pięknie proszę
Tyś – jest moim wybawieniem
Możesz zabrać mi łaknienie
I we wstrzemięźliwość zmienić
Bym na chwałę Twoją, Panie
Wiersz pisała – na śniadanie
A na obiad strofy świeże
Będę w sam raz na talerze
Co miast jadała wiersze mieszczą
Je hołubią oraz pieszczą
Na kolacje zaś poemat
Twojej chwały mieści temat
O, mój zbawco, moje zdrowie
Który zważasz na me rany
Co widelcem są zadane
Czasem łyżką – nigdy nożem
/Nożem – najeść się nie możem!/
Daj mi, Panie, wytrwać w cnocie
I w ochocie do poszczenia
To jest temat do zgłębienia
Który warto zgłębiać stale
By prowadzić się wspaniale